środa, 9 grudnia 2009

Varanasi


Do Varanasi przyjechaliśmy po kilku dniach pobytu w Lucknow, mieście leżącym na drodze między Agrą a Kalkutą. Tu zatrzymaliśmy się właściwie by zrobić przerwę w wielogodzinnej podróży pociągiem. Zakwaterowaliśmy się w Ashramie Babadji, znanego, dziś już nieżyjącego guru. Uderzyła mnie czystość w ashramie, w pokojach mieszkalnych i dobre jedzenie. Zakwaterowanie było w dodatku bardzo tanie. Adress tego mjejsca dostaliśmy od dziewczyny z Niemiec, która wcześniej odwiedziła Haridwar i mieszkała w tym samym ashramie co my. Nauczyłam się zapisywać ciekawe adresy i inne informacje od ludzi których spotykam w podróży. Są one wielokroć bardzo przydatne. Przestałam już rezerwować z wyprzedzeniem miejsca w hotelach. Będąc na miejscu szukamy czegoś odpowiedniego. Bierzemy z dworca autorykszę, uzgadniamy cenę z kierowcą i prosimy by nas zawiózł do kilku hoteli w odpowiedniej dla nas cenie. Wybieramy zakwaterowanie i jeżeli okaże się że hotel nam nie odpowiada, zmieniamy następnego dnia. Trudno się połapać w różnych kategoriach hotelowych, wydaje się że w Indiach nie ma żadnych do tego reguł. Czasami pokoje są ok ale zdarza się ,że np. pościel jest nie zmieniona, woda tylko zimna a po podłodze przemieszczają się z zawrotną szybkością kalaruchy. Tylko cena mówi o tym, że powinien to być hotel o dobrym standarcie . W najgorszym wypadku mamy ze sobą własne prześcieradła i cienki kocyk i zawsze dajemy sobie radę. Z dworca ryksza zawiozła nas do przyzwoitego hotelu w centrum miasta. Z okna hotelu oglądaliśmy budowę domu na podwórku gdzie cement mieszano w miskach ręcznie bez żadnej ochrony. Kobieta pracowała na budowie i nosiła robotnikom na głowie kosze z cementem.



Rano następnego dnia wyruszyliśmy by zobaczyć te słynne ghaty nad Gangesem. Riksza dowiozła nas do granic starego miasta a resztę drogi przeszliśmy pieszo idąc wąskimi uliczkami starówki, ryksiasz wskazywał nam drogę . Zrozumiałam dlaczego popszedniego dnia wieczorem nie chciał nas tam zabrać. Ryksza poprostu nie zmieści się na tych ulicach. Pozatym tworzą one coś w rodzaj labiryntu w którym nie jest łatwo się połapać nawet w dzień. Szerokimi schodami zeszliśmy w dół nad rzekę. Stare miasto położone jest jakby na wzgórzu wyścielonym murowanymi kilkinastometrowymi schodami w dół do rzeki. Daje to niespotykane zatykające w piersiach wrażenie. U szczytu schodów różne budynki stare i nowe. Te wielkie budowle i wysokie schody dają jakieś magiczne wprost wrażenie czegoś bardzo wyjątkowego. Te wysokie podmurówki budowli w miejscach gdzie niema schodów chronią te budowle przed powodzią. Rokrocznie w okresie kilkumiesiecznym Ganges wylewa i stan rzeki podnosi się o kilkanaście metrów. Spacerowaliśmy tymi schodami chłoniąc wszystko co tam się działo. Spotykaliśmy modlących się w grupkach sadu, zakonników czy praczy piorących ubrania w rzece i rozwieszających je na tych wielkich schodach. Ktoś kąpał tam swoje krowy (jak one tam zeszły), ktoś inny sam brał w tej świętej rzece kąpiel.
Żebracy wszędzie dookoła, nieomalże wymuszający datki dla siebie. Nad samą rzeką znaleźliśmy hotel z bardzo ładnym pokojem na trzecim piętrze, z dużym tarasem i przepięknym widokiem na Ganges i panoramą miasta. Varanasi to niewątpliwie miasto wielkich kontrastów. Już nazwa tego miasta kryje w sobie tajemnicę. Oznacza miejce położone pomiędzy dwiema rzekami Waruną i Assi. Słyszałąm opowiadania o mieście że brud, smród, ubóstwo, że bogactwo kultury. Czekałam na własne doświadczenia. Jest rzeczywiście bardzo inaczej. Jest brudno. Ludzie nie sprzątają po sobie i wyrzucają wszystko niepotrzebne na ulice. O koszach na śmieci to tam chyba nikt nie słyszał. W niektórych miejscach odór rozlegał sie dookoła. Wszędzie krowy i ich odchody. Ludzię zbierają te odchody lepią z nich placki ,które suszą potem na schodach i używają do opału.
Zwiedzając słynne ghaty mijaliśmy mieszkańców, handlarzy na ich małych straganach, dzieci bawiące się, krowy spacerujące po ulicach, wszędzie żebracy proszący o jałmużnę; zorówno małę dzieci jak i kobiety czy starcy siedzący na ulicy, mający przed sobą blaszane naczynia do jedzenia. Jednego wieczoru już się zciemniło kiedy ciągle szukaliśmy wyjścia z ulicznego labiryntu. Miałam wrażenie, że nigdy nie znajdziemy drogi do hotelu. Pytaliśmy o drogę ale napotkane osoby nie znały angielskiego . W pewnym miejscu okazało się że jesteśmy w krematorium w miejscu gdzie przy rzece palą zwłoki. Nie było nam wcale wesoło tym bardziej, że nie wiedzieliśmy w którą stronę iść. W końcu doszliśmy do stromych schodów prowadzących w dół do rzeki. Z tąd łatwiej było nam trafić do hotelu. W Dasaswamedh Ghat odbywa się cowieczorna puja. Na miejscu gromadzą się tłumy ludzi; hindusi, sadhu, turyści by podziwiać występy sadhu. Jest to właściwie rytuał religijny oddający cześć świętej rzece i odbywa się o zmroku, Plac jest pięknie oświetlony zaś sadhu wymachują świecami i przy dźwiękach dzwonów rozsyłają modły. Czuje się bardzo specyficzną atmosferę. Wiele łódek z turystami gromadzi się na rzece i niczym jak z amfiteatru obserwują ceremonię. Sześciu kapłanów równo wykonują różne gesty ze świeczkami na sznurku, kręcą kółka na niebie obracają się we wszystkie strony świata i posyłają swe modlitwy do swoich bogów. Ten widok zostanie nam w pamięci na długo. Rano z naszego tarasu podziwialiśmy wschód słońca, widzieliśmy wiele łodzi z turystami na rzece, którzy co dziennie rano oglądają ten specjalny wschód słońca nad Gangesem. Jest to jedna z wielu atrakcji turystycznych w tym mieście.
Jednego dnia pojechaliśmy kilkanaście kilometrów za miasto do wioski Sarnath słynnej z tego że Budda wykonał tu swój pierwszy predikan po otrzymaniu oświecenia. Zwiedziliśmy stojący na tym miejscu tempel oraz słynnąStupę. Buddyjski przewodnik oprowadzał nas i opowiadał. Zwiedziliśmy znajdujące się w tej miejscowości inne temple oraz buddyjski ashram gdzie mieszkali też mali, zaledwo kilkuletni chłopcy. Wszędzie były tłumy zwiedzających.

W sklepie z jedwabiem sprzedawcy pokazywali nam materiały i chusty z jedwabiu. Na niskich ławkach lub w kuckach na podłodze siedziały kobiety i wybierały swoje kolorowe sari. Dopiero póżnym wieczorem wróciliśmy do hotelu bardzo zmęczeni.Zaprzyjaźniliśmy się z ryksiarzem, który obwoził nas po Varanasi. Pewnego dnia wracając do hotelu stanął przy bramie i zaprosił nas do środka. Weszliśmy na duży plats uszykowany chyba pod większą budowę. Ryksiasz mieszkał tam z rodziną w małej prowizorycznej drewnianej szopce. Był bardzo był dumny ze swoich czwórki dzieci i żony i opowiadał o ich życiu. Zawołał zaraz teściową i chętnie ustawiali się do zdjęcia.

..
...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz